Być może najlepsza książka producent Bieńczyka.Najpierw był pomysł aby napisać książkę o oddechu. O zadyszce od natłoku zdarzeń, o nerwowym a może smogowym kaszlu. Tez o miarowym oddychaniu. W końcu o nienaturalnym oddychaniu, wstrzymywaniu oddechu, o ostatnim tchnieniu.Czy w to miejsce powstała książka o pamięci? O podróży? Uciekaniu od siebie, poprzez Kanadę i podwarszawski las? O pożegnaniach? Czy może jednak o oddechu? Czyli o tym jak niewiele oddziela nas od nieistnienia.W swojej najistotniej osobistej i być może najwspanialszej książce Marek Bieńczyk dochodzi do literackiej perfekcji.
równocześnie gdy pisze o Canettim, Faulknerze czy Camusie, jak wtedy gdy przywołuje po imieniu bliskie mu osoby. Bo do „Kontenera” włożył autor to co mu najbliższe. To czym żył ale oddaliło się, zniknęło i to czym nadal żyje i się zniewala.Udało się Bieńczykowi wszystkie te zdarzenia, osoby, myśli, uczucia powiązać najdelikatniejszymi nićmi.
Udało mu się nazywać najtrudniejsze rzeczy najprostszymi słowami, „zacieśnić mówienie tak, aż zostanie nic, słowo widmo”. I stworzył książkę pełną życia, bo „Kontener” oświetla, prześwietla nasze zmysły: smak, zapach, dotyk, spojrzenie.
Zarazem perfekcyjna książkę ponad tym życiem zawieszona. Jak powietrze.Weź głęboki wdech.